Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by się odemnie uwolnić. Zaprawdę wolałbym w tej chwili iżby okręt rozpadł się na dwoje w otchłań morską, razem z nią i ze mną.
Anglik znowu przemówił:
Eh, to nie było nic, mała huśtawka. Ocalały na szczęście moje córki.
Nie widząc bowiem najstarszej, sądził z początku, że ją stracił.
Powoli podniosłem się i nagle spostrzegłem tuż blizko nas jakieś światło na morzu. Zawołałem, odpowiedziano mi. Byłato barka, którą gospodarz hotelu wysłał na nasze poszukiwania przewidując naszą nieroztropność.
Byliśmy ocaleni. Ja jednak byłem zrozpaczony. Zabrano nas i odwieziono do Saint-Martin.
Anglik z radości klaskał w ręce wołając: Urządzimy sobie teraz dobrą kolacyę!
Istotnie zjedliśmy dobrą kolacyę. Ja nie byłem wesołym, żałowałem Marie-Joseph!
Nazajutrz po wielu uściskach dłoni i obietnicach pisywania do siebie, trzeba się było rozłączyć. Oni pojechali do Biarritz. Mało brakowało, a byłbym za niemi pojechał. Byłem jak ogłupiały, chciałem oświadczyć się o tę małą dziewczynę. Zapewne, gdybyśmy byli jeszcze ośm dni razem spędzili ze sobą, byłbym się z nią ożenił. Jakto często jest się słabym i samemu sobie niepojętym.
Przez dwa lata nic nie słyszałem o nich. Potem otrzymałem list z Nowego Yorku. Donosi-