Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go okrętu, odczuwane przez nas ze ściśnięciem serca.
Angielka drżała, czułem jak się trzęsła obok mnie, mnie zaś porywała szalona chęć chwycenia ją w swoje ramiona.
Tam, daleko, przed nami, na lewo, na prawo, z tyłu za nami błyszczały latarnie na brzegach o kolorach białych, żółtych, czerwonych, zmieniających się, podobne do ogromnych oczu, oczów olbrzyma, które na nas patrzały, nas śledziły, oczekując chciwie naszej zagłady. Jedna z nich przedewszystkiem mnie irytowała. Gasła co trzydzieści sekund i natychmiast rozpalała się nanowo.
Od czasu do czasu Anglik pocierał zapałkę i sprawdzał godzinę, następnie wkładał zegarek z powrotem do swojej kieszeni. Wśród tego nagle odezwał się do mnie ponad głowami swych córek z wielką powagą:
Życzę panu Nowego Roku.
Była północ. Wyciągnąłem do niego mą rękę, którą uścisnął, zwrócił się następnie i powiedział po angielsku kilka słów do córek, zaraz też on i one rozpoczęli śpiewać „God save the Oueen“. Śpiew rozlegał się w czarnej milczącej przestrzeni i niknął.
Miałem najpierw ochotę śmiać się, później jednak porwało mnie potężne, dziwne wzburzenie.
Byłoto tak coś niezwykłego a wspaniałego, ten śpiew tych rozbitków, tych skazańców, coś