Strona:Gustaw Meyrink - Zielona twarz.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Tischlah sejen
Ganz verwejen
Hobeln flott drauf los;
Fein und glat
Wird das Blatt...“

„Blatt, Blatt, Blatt“... przeszło naraz w skrzeczący bas w rytmicznem powtarzaniu. Albo szatan w to się wmieszał, albo włos jakiś zaplątał się w tryby gramofonu. Nie zastanawiając się dłużej, by nie paść ofiarą zabawnych koboldów, nasz pan mórz wziął nogi za pas i wyniósł się, pisnąwszy z oburzeniem „aarch anstössich“.
Chociaż obznajomiony z czystością obyczaj ów północnych plemion, nie mógł sobie jednak nasz cudzoziemiec jasno wytłómaczyć tego niezwykłego pomieszania starego pana, aż w końcu przyszło mu na myśl, że go gdzieś musiał już spotkać — prawdopodobnie w jakiemś towarzystwie został mu przedstawiony. Szybko ginący, z wspomnieniem tem związany obraz: jakaś starsza pani o subtelnych, smutnych rysach i piękna młoda dziewczyna — to utwierdziło go jeszcze w poprzedniem mniemaniu, nie mógł sobie tylko miejsca i nazwiska przypomnieć. Nie pomogła mu również twarz holenderczyka, który właśnie powstał, zmierzył go pogardliwie od stóp do głowy zimnem, rybiem spojrzeniem