Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziwny niepokój wewnętrzny wzrastał we mnie i doprowadzał mnie do rozpaczy. Było to coś niewidzialnego, coś grobowego, lecz nie rozumiałem co to jest. Czułem się jak szkapa, którą tresują, która czuje szarpniecie wędzidła, lecz nie wie, jaką sztukę ma wykonać, nierozumiejąc woli swego pana. Może zejść na dół do Szemajaha Hillela? Każda fibra mówiła mi: nie! Wizja mnicha w katedrze, z którego ramion wynurzała się wczoraj głowa Charouska, jako odpowiedź na niemą prośbę o radę, dała mi wskazówkę aby nie lekceważyć bezwzględnie przeczuć utajonych. Tajemnicze siły kiełkowały we mnie od dłuższego czasu, było to pewne: okazały się one zbyt potężnę, jeżeli tylko sprobowałem się im oprzeć. Pojąłem, że wyczuwać można litery nie tylko oczyma, czytając je w książce; — wywołać w sobie samym tłomacza, który by objaśniał co bez słów szeppczą instynkty: — że to jest właśnie klucz porozumienia ze swą duszą za pomocą przejrzystej mowy nadcielesnej. „Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, nie słyszycie“ — wpadł mi do głowy, niby wyjaśnienie, wyjątek z Pisma.
„Klucz, klucz, klucz,“ zauważyłem nagle, że wargi moje powtarzają to mechanicznie, podczas gdy duch igraszkę sobie robił we mnie z temi szczególnemi pojęciami. „Klucz, klucz — —?“
Wzrok mój padł na zgięty drut trzymany w ręce, który mi służył do otwierania drzwi od śpichrza i ogarnęła mnie niezwalczona ciekawość, dokąd mogły prowadzić czworokątne ukryte drzwi pracowni. — Nie namyślając się, wszedłem jeszcze raz do pracowni Saviolego i ciągnąłem kółko od drzwi tak długo, aż wkońcu udało mi się płytę podnieść.
Z początku nic, tylko ciemność. Zszedłem na dół. Chwilę dotykałem rękami wzdłuż ściany, lecz nie można było się domyśleć, kiedy to się skończy. Framugi wilgotne od pleśni i próchna, zakręty; rogi i kąty, — spadziste przejścia na lewo i na prawo,