Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skoczek rzeczywiście i żywo jest przy nim obecny — na nowo się wtuliłem w poduszki.
I jak wyżeł wciskałem się coraz głębiej w gęstwinę duchowych zagadek, które mnie otaczały dokoła.
Naprzód próbowałem dotrzeć do tego momentu mego życia, do którego najdalej sięga moja pamięć. Tylko z tego punktu — sądziłem — było dla mnie rzeczą możliwą spojrzeć w tę część mego bytu, która dla mnie — przez szczególny zbieg warunków mego losu, leży utajona w mroku.
Ale jakkolwiek dręczyłem się nad tem, nie mogłem iść dalej, jak po za to, żem się kiedyś znalazł w ponurym dworcu naszego domu i przez łuk bramy oglądał tandeciarnię Arona Wassertruma: tak jak gdybym od stu lat jako snycerz kamej, mieszkał w tym domu — zawsze jednakowo stary człowiek, który nigdy nie był dzieckiem.
Chciałem już dać temu pokój jako próbom beznadziejnym i przerwać to szperanie po warstwach minionej przeszłości: gdy naraz z promienną jasnością pojąłem, że istotnie w mojej pamięci szeroki gościniec zdarzeń kończy się łukowem sklepieniem pewnej bramy, ale błyska mi też cały szereg maleńkich ścieżek, które dotychczas stale towarzyszyły drodze głównej; a których ja dotąd nie zauważyłem:
„Skądże — krzyknęło mi coś prawie w ucho — masz wiadomości, dzięki którym wleczesz życie? Kto cię nauczył wycinania kamej, kto cię nauczył sztuki rytowniczej i wszystkiego innego? Czytać, pisać, mówić — i jeść — i chodzić, oddychać, myśleć, czuć?“
Wnet uchwyciłem się wskazówki mego wnętrza. Systematycznie szedłem wstecz przez moje życie. —
Zmusiłem się w odwróconej ale nieprzerwanej kolei zdarzeń wyrozumieć, co się stało ostatnio, ja-