Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie i zagłębia życia do świata przeszłorocznych śniegów jakiej niedostępnej krainy.
On, który całe życie knował zabójstwo, czyż nie był czystszy niż niejeden z tych, co głoszą wyuczone nakazy jakiegoś nieznanego mitycznego proroka, unikając zarazem ich wykonywania?
On zaś spełnił przykazanie, które mu dyktował przemożny popęd, nie licząc na żadne wynagrodzenie ani z tej ani z tamtej strony bytu.
To co on uczynił, byłoż czem innem, niż najpobożniejszem wykonaniem obowiązku — w najbardziej tajemniczem znaczeniu tego słowa? „Tchórzliwiec, podstępny, skłonny do zabójstwa, chorobliwy, zagadkowa natura mordercy“ — takem formalnie słyszał, jak brzmiałby o nim wyrok masy, któraby chciała rozświetlić duszę Charouska stajenną ślepą latarką.
Znowu zazgrzytał klucz w zamku drzwi mojej celi — i słyszałem, jak wepchnięto do niej nowego człowieka.
Ciągle jeszcze rozważałem treść listu, tak mię poruszyła głęboko.
Ani słowa nie było w nim o Angelinie, ani słowa o Hillelu.
Niewątpliwie: Charousek musiał pisać z wielkim pośpiechem; pismo to zdradzało. Czy też jeszcze otrzymam z jego strony jaki list potajemnie?
Liczyłem na jutro, na wspólną przechadzkę więźniów po dziedzińcu. — Tam to najłatwiej, ktoś z „bataljonu“ mógłby mi co wcisnąć.
Cichy głos przebudził mnie z rozmyślań:
„Czy pan pozwoli, szanowny panie, że mu się przedstawię. Nazywam się Laponder, Amadeusz Laponder.
Odwróciłem się ku niemu.
Drobny, szczupły, jeszcze dość młody człowiek, elegancko ubrany, tyko bez kapelusza, jak wszyscy