Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeczytałem na porcelanowej tabliczce.
„Możecie wejść“ — powiedział żandarm.
Dwa zasmolone czarne biurka z wysoką na metr nasadą stały naprzeciw siebie. — Para wyświechtanych krzeseł między niemi. Portret cesarza na ścianie. — Szklana kula ze złotemi rybkami na oknie. — Pozatem w izbie nic więcej.
Bryłowate nogi i grube filcowe trzewiki u dołu frendzlowatych szarych spodni — za lewym stołem.
Posłyszałem jakieś chrzęsty. Ktoś mruknął parę słów po czesku — i wnet wydobyła się głowa pana radcy policyjnego z poza prawego stołu.
Był to mały człowieczek ze szpakowatą ostrą bródką. Zanim zaczynał mówić, w szczególny sposób wyszczerzał zęby, jak ktoś, co spogłąda w jarzące światło słoneczne.
Przytem wychytrzał wzrok z poza okular, co mu nadawało wyraz budzącej przestrach nikczemności.
„Nazywacie się Atanazy Pernat — spojrzał na ćwiartkę papieru, na którym nic nie było — i jesteście wycinaczem kamej.“
Natychmiast ożywił się człowiek o bryłowatych nogach przy drugim stole; odwrócił się na kręconej nodze swego krzesła — i słyszałem skrzypienie pióra.
Potwierdziłem: Pernat. Wycinacz kamej.
„No, więc trafiliśmy dobrze, pan — — — Pernat — — właśnie Pernat. Właśnie — właśnie.“
Pan radca policyjny był w stosunku do mnie niesłychanie uprzejmy, jak gdyby otrzymał ze świata najradośniejszą wiadomość, wyciągnął w moją stronę obie ręce — i w śmieszny sposób chciał sobie nadać minę dobrodusznego poczciwca.
„Zatem, panie Pernat, zechciej mi powiedzieć, co pan tak robi przez cały dzień?
„Sądzę, że to nie jest pańska sprawa, panie Oczin“ — odpowiedziałem zimno.
Zmrużył oczy, chwilę czekał i z błyskawiczną szybkością mnie zapytał: