Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mego ojca. I mateczki swej nigdy oko w oko nie widziałem. Zapewne umarła przedwcześnie — „głos Charouska stał się dziwnie tajemniczy i przenikający“ — a była to jak w przeczuciu sądzę, jedna z tych głęboko nastrojonych natur duchowych, które nigdy nie są w stanie wyrazić, jak nieskończenie zdolne są kochać, a do których też należy p. Aron Wassertrum.
Mam wydartą stronicę z dziennika swojej matki — stale noszę tę kartę przy sobie — a na niej czytam wyznania: ojca mojego, choć ten był podobno wielki brzydal, kochała ona, jak nigdy na ziemi nie kochała człowieka kobieta śmiertelna.
Zdaje się jednak, że nigdy mu tego nie powiedziała. Być może na tej samej zasadzie, dla której np. ja panu Wass. nie mogłem nigdy powiedzieć — choć by mi serce pękało z tego powodu — jaką wdzięczność dla niego czuję.
Ale jeszcze jedno widoczne jest z tej karty — o ile mogę rzecz odgadnąć, gdyż słowa są od śladu łez prawie nieczytelne: oto, że ojciec mój kimkolwiek on jest — niechaj pamięć o nim zaginie w niebie i na ziemi! — ohydnie musiał postępować z moją matką.
— Charousek nagle padł na kolana, aż podłoga jękła — i zakrzyczał głosem umyślnie tak osobliwym, żem nie wiedział już, czy dalej gra komedję czy też dostał obłędu:
Wszechmocny, którego imienia człowiek nie powinien wymawiać, tu na klęczkach leżę przed Tobą: przeklęty, przeklęty przeklęty niechaj będzie mój ojciec na całą wieczność!
To ostatnie słowo prawie rozgryzł na dwoje i przez sekundę przysłuchiwał mu się, rozwarłszy oczy szeroko.
Wtedy syknął jak szatan. Zdawało mi się, że w sąsiedztwie Wassertrum lekko zajęczał.