Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że manją: wyrzucałem precz niewinne przedmioty, gdyż dręczyła mnie myśl, że może jego ręka się ich dotknęła — inne znowu przypadły mi do serca; kochałem je jak przyjaciół, życzących mu złego.“
Charousek na chwilę zamilkł. Ujrzałem, jak nieprzytomny spoglądał w próżnię. Palce jego mechanicznie głaskały pilnik leżący na stole.
„Gdy potem paru litościwych nauczycieli złożyło się dla mnie i studjowałem filozofje i medycynę — gdy przytem nauczyłem się sam myśleć, — wtedy doszedłem powoli do świadomości, co to jest nienawiść.
„Tak głęboko nienawidzieć, jak ja, możemy tylko coś, co jest częścią nas samych. A gdy potem sięgać jąłem dalej — powoli dowiedziałem się wszystkiego — czem była moja matka — i — musi być, jeżeli — jeżeli jeszcze żyje, — i że moje ciało“ odwrócił się, abym nie mógł dojrzeć jego twarzy — „jest pełne jego wstrętnej krwi — no tak, Pernat, dlaczego pan ma o tem nie wiedzieć: on jest moim ojcem! — wtedy stało mi się jasnem, gdzie jest źródło — — — — Czasami wydaje mi się, jako tajemniczy jakiś związek z tem wszystkiem, fakt, że jestem suchotnikiem i muszę pluć krwią: moje ciało broni się przeciwko wszystkiemu, co jest od niego i odwraca się od siebie ze wstrętem“.
„Często moja nienawiść nawiedzała mnie we śnie i starała się pocieszyć mnie obliczem wszystkich możliwych katuszy, które pragnąłem „mu“ wyrządzić, lecz zawsze wypłaszałem je sam, gdyż pozostawiały mi miły obcy posmak niezaspokojenia. Gdy pomyślę o sobie i muszę się dziwić, że niema zupełnie nikogo i nic na świecie, kogo bym nienawidził, — a przynajmniej był w stanie nazwać antypatycznym, z wyjątkiem „niego“ i jego rodu, — to wkrada się często we mnie odrażające uczucie: mógłbym być tem, co nazywają „dobrym człowiekiem.“