Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

osłonięte tajemnicą, a przyjmowanie i wtajemniczanie odbywa się z równą, jak w lożach wolnomularskich, uroczystością. Jest to tajemny werbunek, konspiracyjna rekrutacya armii powstańczej. Wszyscy cisi pracownicy fabryk, każdy pracujący na chleb powszedni, każdy spotykany na ulicy przechodzień, wszystko to jest armia bliskiej rewolucyi. Może już jutro wybuchnie, któż to wiedzieć może!
Sygnał do rozpoczęcia da on, Blanqui, wyrzucony z Paryża, żyjący tu w Jancy z żoną i synem. Jak wyglądał w owym czasie opowiada nam pani Blanqui. Jest wstrzemięźliwy, myśli jasno, oczy mu połyskują, usta zazwyczaj zaciśnięte, a profil obrysowany wyraźną, charakterystyczną linią. I swój portret daje nam pani Blanqui. Widzimy jej ciemne włosy, spadające w symetrycznych zwojach, ujmujące w piękną ramę owal młodej, myślącej twarzy. Mówiąc o sobie, nie wspomina o tle zieleni, zapomina o kwiatach, nie czyni żadnej wzmianki o słońcu. Jasność, która ją otacza, to światło nadziei, co różową poświatą rumieni dziecięcą jeszcze twarz młodej kobiety, rozświetla trwożne, głębokie spojrzenie. Ale więcej jeszcze mówi nam o niej ta chmura troski, widna na czole.Z potretu męża, który nam daje, widać, że patrzyła na drogiego sobie ponad wszystko człowieka jasnemi oczyma przeczucia, a jednocześnie z niewysłowioną czułością, podziwem i utajoną na dnie duszy melancholią.
Blanqui żyja poza rzeczywistością, opanowała go znowu zmora, uczyniło się koło niego ciemno, od tłoczących się projektów i pomysłów, a jedyne światło, jakie widzą, znużone czuwaniem, oczy jego, to skąpy pas bladych promieni, wpadających wązkiem okienkiem więziennem.
O, ileż razy potem szybkim, jak błyskawica wydał