Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obraźnia jego nie zna granic, tworzy dla każdego z ludzi wieczystą egzystencyę od nie-początku świata, aż do nie-końca jego trwającą, to jest do zawsze, do zawsze, bierze jednostkę w każdej sekundzie jej istnienia i powiela, stereotypuje nieskończoną ilość razy w przestrzeni. „Próżnobyśmy — mówi — cofali się ku źródłom rzeki wieków, by znaleść chwilę, gdy nie istniało istnienie. Świat nie zaczynał się wcale, jakże więc człowiek mógł się począć w czasie?“
Na ostatnich stronicach mówi Blanqui o sobie samym:
„To co piszę w tej chwili w kazamacie fortu du Taureau, piszę i pisał będę przez wieki, piórem, siedząc przy stole, ubrany... wogóle w zupełnie tych samych warunkach”. W ten sposób na milionach i miliardach globów, przez wszystkie chwile całego istnienia kreśli dzieje swego życia w kaźniach, których liczbie nie masz końca i w całym kosmosie, równie jak na ziemi jest więźniem, którego siłę i myśl zamknięto w grobowiec kamienny.

CCXXVII.

Widocznie przywiązał się do swej pracy, trudno mu się z nią rozstać. Pisze: „Postęp już dokonany na innych gwiazdach, urodzonych przed naszą erą nie jest dostępnym nam, ludziom tego czasokresu. Zostajemy niewolnikami chwili i miejsca, które nam przeznaczyły losy wśród powodzi bytów... Jesteśmy... ludzie wieku XIX... godzina naszego pojawienia ustanowiona, ważna zawsze, toteż powracamy ciągle ci sami, co najwyżej z nadzieją waryantów szczęśliwych, które nastąpić mogą w kolejach ży-