Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cych śmiercią, chce żyć bez wielkich trosk i smutków. I znalazł. Pewne to schronienie, zamczysko niezdobyte, pewne i żaden wróg stamtąd nie wygoni. Cóż że zły jest los? A siła woli, a duch, który wszystkiem włada, gdy władnie sobą? Blanquiemu nie trudno było posunąć się po tej drodze tak daleko jak trzeba, by dotrzeć do zamczyska, na wyżyny, kędy nie dosięga fala zła i wszelkie namiętności tylko podnóże gryzą wściekłe, a bezsilne. Wszędzie można go znaleźć, nie leży nigdzie, a Blanqui go odkrył wśród grożących niebezpieczeństw, wilczych dołów zawiści, na skrawku ziemi jałowej, gdzie żyć trzeba z tymi, co ciało skuli w kajdany, a nie wiedzą, że duch co dnia i co nocy szybuje daleko i cuda czyni.

CCXVIII.

Czasu tej nowej niewoli, wśród codziennego życia i dorywczych przechadzek w towarzystwie żołnierzy zbrojnych, Blanqui miał wiele sposobności przyjrzeć się morzu, którego tylko zadziwiło, gdy przebywał w Mont-Saint-Michel. Pojął je teraz. Zrozumiał, że jestto wieczny buntownik, wiekuisty więzień. Złości się czasem i pieni, czasem obłudnie spokojne i ciche. Jakże świat podobny do cytadeli! I morze musi spełniać codzienne zadanie, ciągłą pracę przymusową. Jestto katorga, jak każda inna, toteż ciągle ma na pogotowiu wybuch gniewu, w pieśni fal skryta ciągle groźba.
Co dnia rozpoczyna się na nowo ta sama bitwa, morze rzuca się wściekle na skałę, skała odbija falę i piana jeno, niby krew, spada. Słychać wyraźnie trzask salw, grzmot dział. Odzywają się echa walki ulicznej,