Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie morskie i okręt z flagą francuską wprost przystani. Taras otaczała baryera, z poza której wychylało ku górze, jakby mierząc w przelatujące jaskółki, swe paszcze ośm armat. Były to stare, forteczne kolubryny, zdobne herbami Bretanii, osadzone na lawetach, dozwalających obracać je na wszystkie strony. Blanqi mimowoli natężył słuch, jakby czekając jakiegoś bratniego głosu z oddali. Ale jeno morze huczało, i zaszemrała kropla deszczu, który nagle padać zaczął. Starzec wciągnął w pierś powietrze i doznał zawrotu głowy. Znów wysłał wzrok i słuch w oddalę, ale dojrzał jeno chmury na nieboskłonie, na prawo przylądek Primel i pobrzeże Plougasnou, na lewo Roscoff i kończyste wieżyce Saint-Pol-de-Leon. Chcąc widzieć coś bliżej położonego, jeszcze w obrębie fortu, zbliżył się do parapetu, ale zatrzymał go dozorca i rzekł:
— „Nie wolno patrzyć na morze!“
Dalej tedy chodził po tarasie tam i napowrót od żołnierza do dozorcy i klucznika. Taką przechadzkę odbywał każdego dnia rano i wieczór przez trzy kwadranse.
Sam opisał ceremoniał towarzyszący niezmiennie każdemu takiemu spacerowi.
O naznaczonej godzinie straż u wejścia stawała pod bronią i podnoszono most zwodzony. Łoskot starego żelaziwa oznajmiał więźniowi, że nadeszła pora. U ostatniego stopnia schodów spotykał żołnierza z obnażoną szablą, a na tarasie drugiego z karabinem. Dozorca i klucznik zawsze byli też obecni. Po powrocie jego do kaźni wszyscy się rozchodzili, pozostawiając jeno żołnierza z nabitym karabinem pod oknem kaźni, i z takim samym łoskotem opadał znów most zwodzony, głosząc całemu światu, że bez katastrofy i pomyślnie dla załogi fortu minęła pora przechadzki 70-cioletniego starca.