Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
CXCV.

Blanqui tedy zapada znowu, i to całkiem już, w ciemń i głuszę. Przez ciąg trzech miesięcy słyszano co dnia głos jego, dowiadywano się, co myśli człowiek, zawsze skrywany do najgłębszych kazamat, odcinany od świata murami i drzwiami kutymi fortec. W najtragiczniejszych chwilach wszyscy mogli się przekonać, ile w nim zasobów wiedzy, ile wiary dziecięcej czeka, by ojczyzna rzekła: Chodź i poświęć mi!
Teraz wszystko skończone. Ale odejść mu tak dać nie można, nie przytoczywszy świadectwa pewnego człowieka, nie będącego wcale jego przyjacielem, ale posiadającego umysł jasny, czyste sumienie, człowieka, który go widział w zawierusze owych czasów, słyszał jego słowa i czytał artykuły w samej chwili pojawienia się. Jest to krótkie wspomnienie, napisane później przez wybitnego uczonego I. J. Weissa, które stanowi epilog artykułów „La Patrie en danger“. Jest jasne, piękne przez swą szczerość, prawdę i biją odeń płomienie odwagi.
Weiss nie wiedział o Blanquim wszystkiego, jakże jednak wiele odgadł! Zaczyna od wyrażenia swego zdumienia, że cała gromada błaznów przez 50 lat wiodła Francyę od jednej katastrofy do drugiej, z upadku w upadek. Wymienia, surowo potępiając wszystkich, którzy podejmowali z kolei wielką odpowiedzialność i nosili dźwięczne tytuły. Wszystko to „mężowie stanu“, politycy, Blanqui zaś był prostym literatem. „A jednak — mówi Weiss — wszyscy prawdziwi mistrze polityki, wszyscy, którzy znali jej prawa przyrodzone i umieli z nich korzystać, którzy ją, niejako podnieśli do rzędu nauk ścisłych, jak Tucydydes, Guichardin, Machiavelli, Richelieu, Henryk Rohan i naj-