Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

batalion, lecz inny z St. Germain, 17-ty. Gwardzistów teraz dużo, wszyscy podnieceni i gotowi do bitki z tyralierami. Jeden z nich poznał Blanquiego i oznajmił to innym. W jednej chwili porwali go od boku Flourensa, w kilkunastu rzucili się na niego, chwycili, przycisnęli jakimś stołem i poczęli dławić. Tyralierzy znów porwali się do obrony i powstała jedna wielka kupa ciał, pod którą znikł starzec. Ale gwardziści zwyciężyli, pochwycili swą ofiarę i wyrzucili z przedsionka na schody. Tam upadł Blanqui zdyszany, pół omdlały, ale zaraz przyszli mu z pomocą inni gwardziści 17 batalionu i zamiast dobić, zaprowadzili do ławki i posadzili, by mógł przyjść do siebie. Przez chwilę siedział nieruchomy, potem odzyskawszy oddech, pomyślał pewnie, że bardzo trudno jest zostać zrozumianym, że na nic się nie zda silić się, nieść ludziom dorobek nauki, filozofii, zużywać mózg, poświęcać życie. I oni chcą tego samego co on niewątpliwie, większość przynajmniej energicznie domaga się uporczywej obrony, zwycięstwa Paryża i Francyi. Pragnie tego z równym zapałem, a większą jasnością i przeczuciem. A jednak ludzie ci traktują go jak wroga, miotają nań obelgi, biją go. Oto niewiele brakło, by go nie zabili, niezdolni wznieść się ponad swe interesy klasowe, aż do idei miłości ojczyzny, tej miłości, której rzecznikiem jest ten starzec.
Nic mu się nie stało, ale został uwięziony. Dano mu szklankę wody, w otoczeniu gwardzistów z bagnetami na karabinach sprowadzono go po schodach i powiedziono kurytarzem ku wejściu na ulicę. Ale tam stali znów na straży tyralierzy Flourensa i rzucili się bronić Blanquiego. Olbrzymi gwardzista, który go prowadził, chwycił za gardło tyraliera i cisnął o ścianę. Nagle rozległ się strzał, wypalił karabin, szczęściem w po-