Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pędzając z przed ratusza demonstrantów przezywają ich rozbójnikami, łupieżcami, złodziejami, szpiegami pruskimi i krzyczą: „Precz z Blanquim!“ Zupełnie taksamo krzyczano w roku 48. Blanqui stwierdza tylko chłodno w swem piśmie, że obelżywemi wyrazami obrzucano obywateli, których całą winą jest, że życie oddali na usługi republiki, ironicznie wspomina o przezwiskach: „szerzyciele niezgody“, „szpiegowie i sprzymierzeńcy pruscy“ i notuje je poprostu jako zbrodnie dokonane na ludziach winnych co najwyżej zbytniego zapału i rospaczy. Przewiduje zresztą, że wszystko to wiedzie do kapitulacyi. Nie długo nastąpi radość ogromna, kuchnie rozbłysną żarem niezmiernym, oślepiająco białe obrusy okryją stoły biesiadne i ogłodzony Paryż rzuci się do jedzenia. Ha, trudno, niedźwięczną jest walka z żołądkiem ludzkim i przegrać ją zawsze musi chudy, ascetyczny fantasta.
Nie czekano nawet chwili niedalekiej, w której się spełnić miało jego proroctwo, ale już od dawna, a zwłaszcza po ogłoszeniu wspomnianego artykułu systematycznie wydzierano mu z rąk nawet te środki działania, które wywalczył sobie. Z jego własnych artykułów dowiedziawszy się, jakiemi przeróżnemi szykanami można obalić i obezwładnić człowieka, stosują doń „sfery miarodajne“ szereg prześladowań. Nie dostawał niczego, albo nie dostawał na czas, żołnierzom swoim, dopiero po wszystkich mógł dać broń, przyrządy, ubranie, trzewiki, toteż niezadowolenie wzrastało z dnia na dzień, a wrogowie umieli je wykorzystać. Niezadługo komendant ma opinię niedołęgi, albo człowieka złej woli. Tak się rzeczy mają w 169 batalionie, aż 15 października bomba pęka. Zjawia się deputacya oficerów i gwardzistów i zeznaje że komendant batalionu Blanqui jest szerzycielem demonstracyj, że wszyscy czują wstręt do jego