Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rostwa Montmartre i stąd do ratusza i składów broni i mundurów, potem wieczorem, przed jedzeniem pracuje w redakcyi, po jedzeniu w klubie, przy rue d’Arras, lub w sali Faviera. Już niema klubu „la Patrie en danger“, Blanqui zmuszony został do coraz rzadszego ukazywania się po klubach wogóle, ale nie przestaje w codziennym artykule wstępnym bić w dzwon alarmu i radby, by dźwięki te słyszeli wszyscy, poprzez zgiełk uliczny i grzmot dział pruskich, których ciągły już teraz huk stał się zwyczajnym każdemu odgłosem Paryża.
Dnia 19 września Blanqui zadaje sobie zasadniczej wagi pytanie: „Czy obrona ojczyzny jest dosyć energiczną?“ A odpowiedź brzmi przecząco. Odtąd dzień każdy przynosił będzie dowody, a każdy taki dowód Blanqui pokaże społeczeństwu w oświetleniu swego rozpłomienionego zapałem słowa. I tak tegoż samego 19 września protestuje przeciw dekretowi naznaczającemu wybory municypalne na 25 września, a wybory do Izby na 2 października. Cóż to za wybory pośród ruin, spustoszenia, wśród zgiełku walki. Blanqui widzi ocalenie jeno w działalności energicznej, nieskrępowanej dyktatora wojennego. Paryż musi okrzyknąć nim kogoś i powierzyć mu całą władzę. Dnia 22 wzbiera w jego duszy groza zbliżającego się pogromu ostatecznego, toteż wybucha słowami rospaczy: „Już i wytrzymać nie sposób! Lada chwila musi paść cios ostatni. Jakże żyć w śmiertelnej groźby pełnej sprzeczności, jakże patrzeć na „rząd obrony narodowej“, który bronić się nie chce wcale“! Czuje że wszyscy dygnitarze z ratusza pożądają jednego tylko, to jest pokoju, że odpowiedzialny za obronę generał nie wierzy w tę obronę, a wszystkie podkopy szańce pod i dokoła miasta to czyste zabawki i pozory jeno, dla oka. Wszystko to obejmuje Blanqui