Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stać będzie w miarę niebezpieczeństw, „Czyż pewni być możemy, — woła Blanqui — że jutro będziemy jeszcze mieli ojczyznę?“
Nazajutrz rano jasnowidzący ukazuje skrawek najbliższej przyszłości. W dwudziestu wierszach na czele artykułu kreśli dzieje oblężeń Paryża, potem zaś oświadcza, że przeczuł plany wroga, odparł podstęp. Odnosi się do zapowiedzi Prusaków, że otoczą Paryż w odległości dziesięciu mil od szańców. Blanqui uważa, iż nieprzyjaciel umyślił:
„Zamaskować Paryż, jakby niezbyt ważny punkt operacyjny armią okupacyjną, zbyt małą do oblęgania, ale dostateczną liczebnie, by udawać to oblęganie, przecinać linie komunikacyjne, wzbraniać wywozu i dowozu itp., z resztą zaś wojsk przejść Francyę we wszelkich kierunkach, kilku korpusom nakazać niszczyć lub zdobywać wszelkie budynki i instalacye wojskowe, zwyciężać, lub rozpraszać opór, w samych początkach udaremniać wszelkie próby pospolitego ruszenia ludności cywilnej, a także wszelkie ruchy załóg miast mniejszych, wogóle łamać, druzgotać wszystko, niweczyć administracyę, porządek, słowem pogrążyć kraj w nicości, a potem go zająć.
Blanquiego przeszywa na tę myśl ból straszny. Wykazuje, że nieprzyjaciel może przyjść pod mury bez strzału, nie napotkawszy nawet na gościńcach oporu, choć drogo powinien opłacić pozycye takie, jak Chelles, Montfermeil i Livry. „Smutne to — woła Blanqui — w fortach czekać nieprzyjaciela“. Także nie dowierza misyi dyplomatycznej Thiersa, oburzają go te negocyacye u dworów obcych. Woła: „W jakąż przepaść stoczyć nam się padnie!“
Dnia 13-go września w klubie zwalcza konszachty