Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w roku 1839, znikli nagle spacerujący, uciekli, a tylko z oddali kilku ciekawskich wyglądało ostrożnie z bram i z za węgłów kamienic.
Oddział w zupełnym porządku bez przeszkody przeszedł plac w kierunku kanału i skierował się bulwarem zewnętrznym ku Belleville. Spiskowcy szli z bronią w ręku i krzyczeli co sił: „Niech żyje Republika! Śmierć Prusakom!“ Ale nie odpowiedziały im znikąd głosy bratnie. Ludność, którą porwać umyślili i natchnąć zapałem, spoglądała z trwogą na przechodzących. Ale szli dalej wołając: Do broni! Czasem, mijając ulicę, spostrzegali w dali policyantów, stojących na czatach. Ale przedmieście patrzyło obojętnie, nie rozumiejąc czemu ta garstka ludzi gorączkuje się wśród ogólnego odrętwienia, rzuca w głuszę te gorące słowa nadziei, okrzyki bojowe, oddaje się na całopalenie na ołtarzu jakiegoś wielkiego, niepojętego dla nich bóstwa. Do broni! Takie się rozlegają okrzyki, a ci, którym wolność niesie garstka szaleńców, patrzą na nich zdała i powracają najspokojniej do przerwanej przechadzki, gdy się jeno oddalą i ścichnie na skręcie ulicy echo gromkich głosów.
Z takim jeno rezultatem przebyli buntownicy kawał drogi, a wszędzie, gdzie się zjawili, gasło przed nimi życie, posuwali się jakby wśród zmarłych. Gdy doszli do starej barrière du Combat, Blanqui kazał stanąć i skonstatował, że rzecz się zgoła nie udała:
„Widzicie — mówił — że nam się nie udało dostać karabinów, nikt się z nami nie łączy. Jeno na wzniecenie ogólnej rewolucyi liczyłem, bez tego niema się co łudzić. Nie powiodło się. Ale nie zapominajmy, że za chwilę spadną nam na głowy setki policyantów, zjawi się wojsko, a przeciw chassepotom, nasze rewol-