Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

formuje oddział spiskowców. Nikt nie widzi co się dzieje, a Blanqui chcąc jeszcze dłużej utaić ich w tłumie, poleca dowódcom sekcyi, by kazali ludziom ustawić się wokoło jakiegoś kuglarza, pokazującego swe sztuczki na środku bulwaru. O kilka kroków jest kasarnia.
Ale cała armia powstańcza liczy ledwo stu ludzi. Nie wszystkich zastano w domu, inni wymówili się w różny sposób i tak naprzykład gdy szef sekcyi, Brouille, który miał przyprowadzić 25 ludzi, naglił ich, by szli, natrafił na zarzut, że jest to całkiem zbytecznem, bo za parę godzin cała ludność Paryża niewątpliwie utworzy nową gwardyę narodową, więc ludzi nie zabraknie. Z pośród 25-ciu, czterech tylko zgodziło się wyruszyć i w końcu na placu zbornym znalazł się sam jeno Brouille.
O pół do czwartej Blanqui dał znak i powoli począł iść w kierunku kasarni. Za nim kroczył oddział. Ale w chwili, gdy z alei skierowali się w bok, wprost na wejście główne, żołnierz stojący na warcie krzyknął na alarm i ostrzegł pogotowie, a zarazem zagrodził wejście. Powstało zamieszanie, a wśród ścisku padł przypadkowo strzał rewolwerowy i kula skaleczyła lekko żołnierza. Na ten odgłos porwali się do broni wszyscy, ale tymczasem Blanqui już wszedł, a przeciw jego piersiom wyciągnęły się ostrza bagnetów i wyloty luf karabinowych zamajaczyły mu przed oczyma. Ci, co go widzieli onej chwili, drwią sobie wprost z twierdzeń Barbésa, jakoby Blanqui w tragicznych sytuacyach miał okazywać pomieszanie, bez względu na to, czy zaskoczyły go niespodzianie, czy je sam spowodował. Bez drgnienia, nie wyciągnąwszy nawet ręki, by odepchnąć lub pochwycić broń, czyniąc jeno ku żołnierzom gest wymowny ręką obciągniętą w czarną rękawiczkę, począł