Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

betta, stary Raspail, ciągle zwalczający ministra Oliviera i cesarstwo. Miasto mogło powstać, republika w ciągu dnia jednego stać się faktem. Blanqui wahał się jeszcze chwilę, wspomniał o krwi co ma popłynąć, ale zgodził się rozpocząć, wziął broń, pożegnał siostry i stanął na swej placówce w pałacu elizejskim. Tam to spotkał go Granger i powiedział, że każe przed nim przedefilować armii, której był naczelnym wodzem. Znał przywódców oddziałów, mógł przeto spostrzedz maszerujących za każdym z nich ludzi, zwartych w szeregi regularne, niby prawdziwe pułki.
Granger dotrzymał przyrzeczenia. Blanqui ujrzał całe swe wojsko, a nikt nie domyślał się nawet dziwnego widowiska. Oparty o drzewo, zatopiony w ciżbę gapiów ujrzał starzec swych wiernych. Ukazali się wśród tłumu ulicznego i rozgwaru, cisi, skupieni w sobie. Była to miniatura armii, blisko dwa tysiące ludzi podzielonych na oddziały, a szli żwawo i równo, jakby na paradzie, szli tutaj oto całą masą, by rozsypać się potem secinami po różnych punktach Paryża, a potem znów znaleść w punkcie zbornym, w Neuilly. Rozeszły się jakieś pogłoski, mówiono o zbrojnych bandach sprowadzonych przez Gustawa Flourensa. Ale band tych wcale nie było, a nikt zgoła nie przypuszczał, by oto tą ulicą maszerowała armia rewolucyi pod okiem wodza naczelnego, własnym nieznanego żołnierzom.
Blanqui przeżyć musiał chwilę dumy i nadziei i pewnym był chyba, że dzień 12 stycznia zaczęty w ten sposób skończy się dramatem, którego aktem ostatnim będzie republika. Niepewny, oczekując rzeczy nadzwyczajnych poszedł przez avenue de la Grande Armèe, widział jak wieziono, sprowadzone do Paryża zwłoki Wiktora Noir, towarzyszył im na Perè-Lachaise, i widział