Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego los do końca, i że jeno w tych warunkach, określonych przemocą silniejszych, trzeba uformować sobie istnienie bujne, pełne i godne człowieka. Poznał, że tu zarówno jak n a swobodzie życie to musi się składać z rzeczywistości i marzeń, że takiem uczynić je musi on sam i uwierzył, że przebiedz można świat z końca w koniec, choć wokół mury twarde i godziny płyną jednostajnie, zabójczo podobne do siebie przez lata całe. Takiej nabrał pewności i począł żyć zgoła inaczej jak dotąd. Odzyskał wolność, a jego wielkie podróże po światach znanych i nieznanych równie ciekawe były i rzeczywiste jak innych turystów, ciekawsze nawet może i bardziej realne, bo odczuwał silniej, rozważał głębiej wszystko, co ujrzał, mając dużo, dużo czasu na wsłuchiwanie się w swe myśli, nie potrzebując żyć naprawdę, co tyle sił zabiera.
Rok 48 i przeżycia własne w tym czasokresie przyniosły mu gorzką dań doświadczeń odnośnie do kwestyi wolności człowieka i doniosłości jego czynów. Wszak wówczas nie był zamknięty w cytadeli, mógł się dowolnie poruszać, chodzić ulicami, rozmawiać z ludźmi, publikować nawet swe poglądy i budować plany. Mógł to wszystko czynić i czynił, ale to wszystko mogło też wieść do nicości, i zaprawdę częstokroć rozmach najwyższy grzązł i zmieniał się w bezruch, lub co gorsza czyny wydawały rezultat sprzeczny z założeniem, prowadziły do celów innych zgoła. Ruszał w obranym kierunku, czuł pęd wprzód, i wreszcie po latach przybywał w miejsce obce, spostrzegał, że stoi odwrócony plecami do pożądań śnionych i tęsknionych ideałów.
Przez ciąg kilku miesięcy był panem swego losu, pewnie stąpał po paryskim bruku i mężnie stawił czoło wirowi zmotanych sił społecznych, szukających dy-