Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drabiny, na dole zmuszają uderzeniem kolby do powstania, szarpią, wloką po błocie. Teraz, ci ludzie silni, cierpliwi, są celem naigrawań, a to dlatego, że nie zdołali dzieła swego doprowadzić do końca. Drwiny czekają tego, kto wyzwolił się jeno w połowie.
Podłość ludzka miała tu różnorakie pole do popisu. Donosiciele, którzy zgłosili się w zarządzie więziennym z doniesieniem o ucieczce, podnieśli kwotę 100 franków nagrody, po 50 franków za zbiega. Równocześnie wewnątrz więzienia nastąpiła denuncyacya. Różne drobne fakty zaostrzyły uwagę dozorców. Coś podejrzywano. Naczelnik dozoru zarządził tedy nadzwyczajną kontrolę. Nie brakło jednakże nikogo. Blanquiego i Cazavana zastano siedzących i pracujących późno w noc przy świetle lamp. Ale niestety jeden z współwięźniów lepsze miał od dozorców oczy. Był to starzec siwobrody, powstaniec z roku 1830. Przyszła nań jakaś zła chwila, pozazdrościł może zbiegom. Wzruszył ramionami i rzekł: „Ależ to są lalki... nie widzicie, że to są lalki?
Teraz skończone wszystko. Więźniów trzymają silne ręce i nie puszczą tak prędko! Bez wzyględu na deszcz, który znowu zaczął padać rozebrano obu do naga przed domem wieśniaka nazwiskiem Jean, Marie Portugal, szukano za bronią i pieniądzmi. Broni nie mieli. Ale mieli złote monety i trochę klejnotów. Cazavan opasany był skórzanym trzosem, Blanqui miał zaszyte pieniądze w koszuli flanelowej i także dokładną mapę Belle-Ile w kieszeni. Na widok złota rozległy się wykrzyki. Ktoś powiedział: „A to się dopiero obłowili w roku 1848“. Inni potakiwali. Dokoła pojmanych tłoczyli się z głuchym pomrukiem ciemni, zawistni chłopi, cuchnący gnojem. Wreszcie ubrano obu, a proceder ten śledzili znów ciekawscy. Jakaś jeno kobieta w tłumie płakała.