Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I zawsze przy takich okazyach wybuchały protesty przeciw złym pomieszkaniom, przeciw żywności. Były to rewolty dziecinne, bunty więzienne, które tłumiono natychmiast, puszczając na malkontentów wojsko, karząc celkami i odbierając zwyczajne pożywienie. Dyrektor, którego dopiero co in efigie powieszono, wlec kazał winowajców do ciemnych kazamat, piwnic zalanych wodą, skazywał on przywódców rozruchów na chleb i wodę, gromił w okrutny sposób więźniów, którzy wyrzucali jedzenie, podpalali słomę swych sienników, i innych oskarżonych o wzniecanie nieporządków i kłótni z dozorcami. Dozorcy także nie wszyscy mieli łagodne usposobienie. Pewnego dnia, jeden z więźniów został ciężko raniony motyką. W piwnicach Chateau-Fouquet rozgrywały się sceny zupełnie takie jak w kazamatach MontSaint-Miehel. Potem znów wracał spokój i trwał czasem dłużej, czasem krócej, ale zawsze czuć było w powietrzu burzę. I trudno nawet, by było inaczej w miejscu, gdzie żyło razem tylu pokrzywdzonych, pognębionych siłą pięści prawa.
Naprawdę smutne, były jednak jeno owe zawiści dzielące pokonanych, przepaść wieczyście ziejąca pomiędzy Barbésem i Blanquim, sekciarstwo, doprowadzające do tego, że towarzysze broni sztyletowali się oczami i wzajemnie pogardzali sobą. Hańbą nadto było, wyznać to musimy, że z niskiej zazdrości, ten i ów dopuszczał się denuncyacyi, zdrady, że wydawał nieraz autora jakiejś demonstracyi, przywódcę buntu, lub donosił o usiłowanych próbach ucieczki. Zresztą cóż dziwnego. W każdem zbiorowisku ludzkiem gnieżdżą się choroby moralne, zbrodnie i podłości, wszędzie obok bohaterstwa dostrzedz można łajdactwo.