Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krotnie doniosłość, przetwarzając w strawą konieczną, połykając żarłocznie. Myśli wszystkich zwrócone były w tym czasie na Francyę, zmienioną w cesarstwo grudniowym zamachem stanu, który dla więźniów był ostatecznem zamknięciem całego, długiego okresu działalności. Uchem łowili ostatnie pogłosy zamierających rewolucyj europejskich i wydawało im się, że już teraz nic nie będzie prócz milczenia grobowego, że to co nastąpi we Francyi, Niemczech, Włoszech, całej Europie, będzie jeno echem przeszłości, że na nic nowego, nic jasnego niema nadziei. Zdawało się, iż wybiła ostatnia godzina, a garść więźniów to resztka armii wierzących, skazana na bezwład, niemoc, stos ognia rzucony na polarny ocean nicości po to, by wypalił do reszty i spopielał.
Mimo wszystko ci ludzie energiczni, robotnicy przedmieść, idący do niedawna w pierwszych szeregach, ciągle gotowi iść na zdobycie niepodobieństwa, nie upadli na duchu. Przeciwnie opanowała ich egzaltacya, wspomnienia przybrały olbrzymich czynów kształty, na usta ich wybiegały słowa zapału, deklamowali całe rapsody snów o szczęściu, budowali oparte na twardych, logicznych podwalinach systematów, rajskie grody dobra i piękna, piętrzyli w niebo koronkowe, drżące w powiewie wiatru konstrukcye tęsknot. Potrzeba wewnętrzna rytmu, jednolitości w ruchu, skryta na dnie każdej duszy, po burzliwych dyskusyach parła ich do wywnętrzenia bardziej harmonijnego i wówczas rozbrzmiewały śpiewy patryotyczne i rewolucyjne.
Gdy się dosyć nagadali o wszystkiem możliwem, wywnętrzyli z frazesów, częstokroć naprzód znanych, dosyć naprzerywali mowcom, to jest gdy użyli sobie na złudzeniu wolności, wstępywaniu na nieistniejące trybuny, gdy już się znużyli pozorami, wówczas budziło