Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zagasła na widok bladego człowieka o włosach posiwiałych w kazamatach Mont-Saint-Michel. Przesunął się jak cień, ściskając po drodze wiele dłoni, które się doń wyciągnęły, nie drgnąwszy nawet na widok zaciekłości wrogów, rąk wyzywająco skrzyżowanych na piersiach. Cicho — spokojnie, jak zawsze, poszedł zająć swą celę w więzieniu.

CVI.

Skrzydło gmachu więziennego gdzie siedzi Blanqui zwrócone jest ku zachodowi. Budynek to niski długi, przytykający jedną stroną do łąki przechadzek, a z drugiej otoczony murem, tworzącym tu zaułek bez wyjścia. Po oknami budynku leży mały skrawek urodzajnej ziemi. Morze jest bardzo blisko, ledwo pięćdziesiąt metrów odległe, słychać je nawet, ale widzieć go stąd niepodobna. Całe terytoryum tego skrzydła obiega mur, pięcio metrowej wysokości, a kaźnie mają wprost na ten mur zwrócone drzwi i okna. Wtyle, poza kaźniami jest długi kurytarz, łączący cele i poszczególne części więzienia. Tym to kurytarzem chodzą strażnicy i ronty wojskowe.
Gdy się otworzy drzwi pomalowane na zielono widać celę. Jestto mały pokoik, zawierający łóżko żelazne, krzesło i stół. W ścianie są jeszcze drugie drzwi, wiodące do kaźni sąsiedniej. Republika tedy nie zastosowała do pokonanych przez siebie systemu odosobniania w więzieniu. Towarzyszem Blanquiego był Cazavan, student medycyny, chudy smagły południowiec, zawsze czynny i zdecydowany, który bezpośrednio po osadzeniu w więzieniu Belle-Ile, w Chateau-Fouquet usiłował uciec, ale został schwytany i odtąd zostawał pod ścisłym nadzorem.