Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

różdżką czarodziejską dokonał owej tajemniczej zmiany. Siada tedy na swem krześle, uradowany, spokojny i ogarnia go błogość wierzącego. Takim bywa mówca szczery. I szczęśliwym się czuć powinien, jeśli z nastroju owego natychmiast nie wyrwie go następny mówca, jeśli słuchając nie dostrzeże głupoty jego, płytkości i upojenia własnemi słowami. Ale niestety dzieje się tak niemal zawsze. Niepodobieństwem jest zmienić człowieka. Zebranie publiczne posiada swe zakamarki zakulisowe, swą rutynę teatralną, swych bohaterów dramatycznych, ojców szlachetnych, swych komików. Któż nie dostrzegł tego wszystkiego, któż nie widział aktorów przed występem, podczas niego, lub po zejściu ze sceny, jak chciwie pożądają wyłącznej sławy, walczą o efekt, niby do mety z wysiłkiem zdążają do końca spektaklu, okryci potem, zziajani, zawistni. Nie łatwe zadanie ma polityk zmuszony z tych różnolitych pierwiastków stworzyć organizm i wykrzesać zeń czyn. To też Blanqui spostrzegł niedługo, zaraz może pierwszego dnia, jak trudną rzeczą jest stworzyć armię i kierować nią, jak bezsensownem jest chcieć wykonać zapomocą tej armii plan z góry nakreślony i że nierównie łatwiej w omroce celi więziennej skonstruować sobie i wymarzyć wielki dramat ludzki, jak wbrew ciągłym przypadkowym przeszkodom, przeprowadzić go w rzeczywistości. Wszystko wymyka się z rąk, rozprasza i ograniczyć się jeno trzeba na tem, by jak najwięcej ocalić z tego, co się uważa za swe przeznaczenie, by skombinować wyśnione ideje z niezmiennym biegiem rzeczy.
Blanqui podjął się próby, wykrzesania jedności z tej anarchii. Musiał dobyć wszystkich sił i zwrócić całą siłę woli jużto w kierunku powstrzymania niewczesnych napędów, gdy widział jasno bezowocność wysiłku, jużto