Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wysiłków, stawał się odpornym na fatalne warunki życia więziennego, podejmował bój z milczeniem, zniechęceniem, apatyą i tym powiewem bezsiły i nicości, który mu od trzęsawisk dalekich przynosił wiatr przez kraty celi.
Zdobywał się na siłę czekania, starał się istnieć i oto poczynały się teraz dni i wieczory wytężającej pracy. Przemyśliwał całe wielkie okresy historyi, zatapiał się w politykę, siedział długie godziny z głową pochyloną nad książką, ręka ściskała pióro, a dusza odbywała niezmierne podróże poprzez czas i przestrzeń wymknąwszy się z ciała przykutego do ścian więzienia.
Czasu tych prób usilnych zdobył władanie nad swą myślą, a charakter jego zmodyfikował się i przyjął nowe formy pod presyą nieubłaganej konieczności. Porywczości swej, pobudliwości do czynu, swej woli, zdołał nałożyć pęta, zredukować ją do zakresu, w którym mogła działać skutecznie i wola ta zwróciła się na niego samego. Zaczął tedy zrazu planować ucieczkę, obmyślać sposoby, układać fortele. Ale pojął wnet, nie popadając w apatyę, że daremnem jest takie szamotanie się w próżni, że prowadzi jeno do wielkich wybuchów wściekłości u więźnia, będącego dzikiem zwierzęciem w klatce. Porywy takie wiodą do coraz gorszych wybuchów, a na końcu ich odrętwienie albo szaleństwo. Przekonał się, że należy raczej zaprzestać próżnych demonstracyj, siłę zaś całą skryć w sobie. Nietylko z wyrachowania, ale z wrodzonego popędu doszedł do tego, że zdołał gwałtowność utaić na dnie duszy i odtąd z dniem każdym bardziej zaznaczało się w Blanquim to, co z biegiem lat coraz wybitniej charakteryzowało jego indywidualność. Stał się milczącym, nie reagował na ciosy losu, a patrzący mógł się jeno domyślać co myśli, przeczuwać