Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamieszkały przez kilku deputowanych Konwentu. Blanqui stołować się tu zrazu zaczął wraz ze swym przyjacielem Laurenęçotem, a potem zostaje już stałym gościem pani Brionville, powziąwszy dla niej sympatyę. Takiem było jego życie prywatne. Polityczne życie Blanquiego nie płynęło tak spokojnie.
Dnia 24 maja 1793 zajmuje w Izbie miejsce pomiędzy żyrondystami. W ówczesnej Francyi dziwne wywołała rewolucya zamieszanie, dusze łączyły się z sobą i naśladowały na podstawie podobieństw tajemnych. Istniały dystrykty upodobnionych, starożytnej odpowiadające organizacyi miast. Wysłańcy Nizzy nie chcą uznać ni Rzymu, ni Sparty, wybierają, a może zdaje im się, że wybrali Ateny. Jak wszyscy zresztą, Blanqui patrzy przez mgłę, nie widzi dobrze zjaw przeróżnych w koło siebie i nie umie oznaczyć swego do nich stosunku. Czyż to Paryż? Niewiadome i to nawet, tyle zmian nastąpiło!
Przystąpienie Blanquiego do grupy ludzi umiejących się poprawnie wyrażać, którymi często kieruje nie tyle praktyczność polityczna co serce, oto skutek wykształcenia, które mu przypadło w udziale, a także usposobienia i upodobań pokojowych. U schyłku życia Blanqui, spoglądając na swe losy, przyzna, że chociaż został wiernym „partyi dołu“, częstokroć miewał ochotę zerwać się i jednym susem wskoczyć na najwyższy stopień „góry“, wyspowiada się z tego, że przekonania tej ostatniej partyi dzielił, a od ludzi, którzy je wygłaszali, od jakobinów i kordelierów odpychały go zawsze jeno giesty ich gwałtowne, brutalność wyrażeń i przesada. Rozpłomieniona twarz, burczący głos i machanie pięściami Dantona nie miały dlań powabu, podobnie jak cyniczna maska i grymas szyderczego niedowierzania, widny na twarzy Marata, deklamacya namiętna, mistyczna i krwiożercza Saint