Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nistracyi i obojętności lekarza. Milczy, gdy dyrektor mówi, że jest to rzecz całkiem naturalna, iż od czasu do czasu umiera jeden z więźniów, że niewola jest dobrodziejstwem dla ludzi bez środków do życia, że doskonały wikt, jaki więźniowie dostają, wprawia w zdumienie i oburza niemal obcych, zwiedzających Mont-Saint-Michel, którzy przyjść nie mogą do siebie z podziwu, iż tak dobrze traktuje się więźniów politycznych, zbrodniarzy ohydniejszych stokroć od morderców i złodziei. O pożywieniu tem opowiada Blanqui okropności w jednym z listów, pisanych w tym właśnie czasie. Wyraża się z najwyższym wstrętem i goryczą, mówi, że dostają zamiast mięsa i rosołu, rozkładającą się, surową padlinę, pływającą w popłuczkach czy pomyjach. Robactwa pełno w potrawach, które zresztą więźniowie nazywają lekarstwem na wymioty. Grochowianka składa się w połowie przynajmniej z gąsienic i karakonów, jest to prawdziwe powidło z robactwa.

LXIX.

Blanqui wysila się przezwyciężyć to wszystko obojętnością i pogardą. Myślą cofa się w przeszłość, stara stworzyć sobie obraz chwili obecnej i na jego podstawie sformułować przyszłość.
Przedewszystkiem musiały go ciekawić dzieje rzeczy otaczających. Blanqui nie mógł przemieszkiwać w granitowym grobowcu, nie zastanawiając się nad tem, co się tutaj i w najbliższej okolicy działo w czasach dawnych. Najbliższą mu na razie była historya pułapki, w której raz zamknięty nieszczęśnik, jak dziki zwierz, co wpadł w muł grząski mrze, a gdy muł stwardnieje na skałę,