Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mknięte, jak muszlą perłową, o długich rzęsach oczy.
— Mów mi, Stef, jak dawniej — westchnęła.
— Z myślą o tobie układałem dużo płomiennych wierszy, ale zapomniałem.
— Mów, co pamiętasz!
— A można wszystko?
— Jak chcesz.
— Lubię — począł rwącym się głosem szeptać jej w uszko poeta — gdy pewna swych wdzięków, wspaniała, składasz w ramiona przepych swego ciała i, pełna dumy i królewskiej pychy, pozwalasz pieścić swej krasy kielichy...
— Śpisz? — przerwał.
— Śpię — uśmiechnęła się błędnie.
— To powiem dalej: — O miła moja, o złota dziewczyno, nauczycielko i mistrzyni miłości, raju mojego szczęścia i radości, upajająca, jak pieniące wino, więc jako jesteś różaną i białą, odrzuć to giezło, bym cię ujrzał całą!...
— I powiem jeszcze śmielej — głos mu nabrzmiał namiętnością.