Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parze, byłaby godna odpowiedź — a potem widział, jak twarz jego blednie, jak z rozszerzonemi przerażeniem źrenicami błękitnych oczu przypada do jego ciała, tamuje krew, trzeźwi, głowę podnosi i całuje w półumarłe usta... i nagle w tym odczutym, jakby na jawie, pocałunku ginęły okrutne myśli i budziły się tkliwe, przepojone łzami i cichym żalem wzruszenia, a cała krzywda zamykała się w szeptanem westchnieniu: — Och, Lili!...
Czasem czuł ochotę posłać jej tylko te dwa wyrazy, ale widział w nich za mało wyrzutu a za dużo przebaczenia. Przebaczyć zaś nie chciał i nie mógł, cios bowiem nietylko ugodził go w serce, ale zranił ambicyę, co stało się wkrótce jątrzącem się ustawicznie ognikiem dotkliwych rozdrażnień.
Zwykłe zapytanie: kiedyż żona przyjeżdża? czyniło nań wrażenie ukąszenia osy i, wstydząc się przyznać do tego, co zaszło, zmyślał rozmaite powody zwłoki, a kłamstwo to kosztowało go tak dużo, że począł unikać ludzi, prze-