Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sty niezwykłej serdeczności i wprost chorobliwej tkliwości.
Co moment brała go za rękę, wodziła nią sobie po policzkach, całowała raptem, a gdy się pochylał nad nią, brała w ramiona jego głowę i rozczesywała palcami płowe włosy.
Pieszczoty te wprawiały Brunona w stan niezwykłego rozrzewnienia. Czuł, jak mu niby wosk topnieje jego męskie serce, cisną się na usta jakieś niedające się ująć w słowa delikatne uczucia, rodzą się w oczach czyste łzy.
Któregoś wieczoru przytuliła się do niego i szeptała na ucho:
— Czemu Brunon nie chce mnie nigdy, jak dawniej, pieścić? Czy mnie już nie kocha?
Brunon drgnął.
— Lili! — zawołał, głos mu się zwinął z nadmiaru wzruszenia.
Lili przygarnęła jego głowę do piersi, z miłosną twarzą usunęła mu się w ramionach. Miała na ustach wyznanie