Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy łóżku, a jutro o dziewiątej musisz wypić swoją porcyę i proszę nie palić w nocy. Pa! — przesłała mu ręką pocałunek.
Gdy Stefan wszedł do siebie, przystojna pokojówka słała właśnie łóżko.
— Czy pan czego nie potrzebuje? — spytala dość zalotnie.
— Nie — po pewnej pauzie jakby wahania odparł Stefan, któremu w głowie drgnęła jakaś mętna myśl.
— Dobranoc — powtórzył na jej „dobranoc“ i począł się rozbierać.
— Musiałaś się, Lili, zmęczyć — gadał, wyciągając się na fotelu, Brunon. — Czujesz się chwilowo podniecona, ale oby się to nie odbiło w przyszłości.
— A jak ci się Stefan wydał?
Lili patrzała nań badawczo.
— Tak, nie zmienił się wiele, twarz tylko nabrała wyrazu; może on i sympatyczny.
— Bardzo — zapewniała z przekonaniem Lili — zobaczysz, jak się z nim roz-