Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamknąć, ale poczuła, że brak jej sił, zadzwoniła więc na służącą, kazała jej ściągnąć paski. Spojrzała na zegarek.
— Dwie godziny czasu, Brunon lada chwila będzie.
Położyła się.
Brunon się spóźnił i zjawił się na jakie dwie godziny przed odjazdem. Znalazł Lili podnieconą, prawie w gorączce.
— Podaj mi płaszcz — wymówiła głucho, gdy wszedł.
— Co tobie?
— Podaj mi płaszcz, bo się spóźnię — zachwiała się, runęła w jego objęcia, zatrzepotała, jak spłoszony ptak, w nowym, silnym ataku.
Brunon złożył ją na łóżku, roztelefonował po lekarzy i jednocześnie, ulegając impulsowi szlachetnego serca, wysłał telegram do Stefana.
Gdy Świda otrzymał depeszę, przez chwilę nie miał odwagi otworzyć.
Wreszcie rozerwał blankiet: