Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biciel, trochę już szpakowaty, o długiej, zmęczonej, mądrej twarzy.
— Przyszedłem zawczasu — rzekł, witając się Brunonem — złożyć hołd twojej pani i otrzymać od niej tę jedyną tantyemę, jaką otrzymuję za wierną służbę: ucałowanie obu rączek.
— Lili jest zajęta, ale zaraz będzie gotowa — odparł wesoło Brunon.
Po chwili, trochę zarumieniona krzątaniną gospodarską, zjawiła się Lili w całym blasku swej urody.
— Pani droga — wykrzyknął na jej widok zachwycony Załęski — tak wyglądać nie wolno! Doprawy, pani pięknieje z latami i chce nas chyba zadręczyć. Nie, dziś nic mądrego nie potrafimy uradzić, bo stracimy głowy.
— Pan jest bardzo dla mnie łaskaw — płoniła się lekko Lili — ale wobec tego co pan mówi, nie pozostaje mi nic innego, jak usunąć się z zebrania!
— Ależ przeciwnie, przeciwnie, pani będzie naszem natchnieniem. Ośmieliłem się przynieść trochę kwiatów. W skle-