Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
220
GUSTAW DANIŁOWSKI

krwią głos rzucał w pachnące powietrze.
Jabot wszystkimi zmysłami wchłaniał urocze wrażenia, ale świadomość jego, coraz mniej ruchliwa i tężejąca, niby marznące zwierciadło bezdennego jeziora, nie miała władzy ani ich nazwać, ani określić.
Sypały się one w głąb jego jestestwa, niby puszyste kwiaty, nie rwane, ale tryskające wprost z drzewa, i w całym swym przepychu rosistej wilgoci i pachnącej krasie biły w dno duszy. Każde takie uderzenie krzesało drobną, błękitną skrę, aż w końcu zatliło się to wszystko i buchnęło, jak ofiarniczy stos wonnym płomieniem.
Wówczas w oczach Jabota,