Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
215
PAN JABOT

Wesołość i gwar otoczenia drażniły go niewymownie, jako rzecz zgoła mu obca, a nieznośnie natrętna. Śmiech, wykrzykniki i krzyżujące się szmery wkręcały mu się w ucho i, niby ostre młoteczki, stukały boleśnie po wyprężonych, jak przeciągnięte struny, nerwach. Słyszał wyrazy dokładnie, odróżniał nawet pojedyńcze akcenty, ale całość zdań rozsypywała się u brzegu świadomości, na chaos dźwięków, pozbawionych wszelkiego sensu.
Ze zgaszeniem lamp hałas się uśmierzył, wyczerpana sala pogrążyła się we śnie, a Jabot w dalszym ciągu słyszał tak potężny szum, jakby mu dwie niezmierne muszle konchami do uszu przywarły.