Przejdź do zawartości

Strona:Gustaw Daniłowski - Dwa głosy.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
142
GUSTAW DANIŁOWSKI

razu; instynktownie zdrętwiałemi nogami przekradłem się na swoje krzesło i siadłem szybko, kryjąc się za samowarem; serce mi waliło, jak młotem, zdawało mi się, że lada chwila spotka mnie straszna katastrofa.
— Jest zbieg! Cóż, bardzo zziębłeś? Może herbaty?
Zwaliły się na mnie jednocześnie trzy wykrzykniki.
— Nie! — wykrztusiłem i odzyskałem przytomność.
Wówczas zobaczyłem, że wszyscy siedzą na swoich miejscach, a twarze ich nie zdradzają żadnego szczególnego wzruszenia.
— No, to chodźmy! — zakomenderowała ciotka. — Pono się znów na burzę zanosi.
I poczęła się żegnać długo