Przejdź do zawartości

Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aha! Archangelo Porri, — pomyślała w domysłach swych utwierdzona Serafina, a zwracając się do pana, oznajmiłu usłużnie:
— Koń gotów.
— Do widzenia! jedyna! — wołał Stefan, zdejmując ze ściany fuzyę. Przerzucił ją sobie na plecy i zbliżając się do żony, ucałował ją.
— O której wrócisz?
— Albo ja wiem! Dzień prześliczny, polowanie powinno się udać, do widzenia!
Zeszła z nim ze schodów; nie wypuszczając z rąk jego ręki i upominając zcicha, by się nie narażał, zachowywał ostrożność. Uspakajał ją z uśmiechem, lecz zaledwie wyjechał na drogę, zwrócił konia ku Nuraghe ruos, gdzie były owczarnie starego Porri.
Strzyżąc uszkiem, kark wyginając, przebierając cienkiemi muskularnemi cięcinami, wierzchowiec Stefana szedł jak na popis. Psy — z tych dwa płowe, z wielkiemi, czarnemi, łagodnemi oczyma, trzeci, znany nam faworyt Josto, czarny, podpalany, o lśniącej szerści wyżeł — biegały, skakały, szczekały wesoło lub pozostawały daleko w polu i wówczas Stefan zmuszony był powstrzymywać konia.
— Josto! A do stu dyabłów! Pieski tu! do nogi. — wołał. — Gelsomina! Josto! Neptun! Nie znacie drogi, co? Czekacie, bym wam sprawił łaźnię! Tu! psy do nogi!
Psy nadbiegały wesoło machając puszystemi ogonami, wyskakiwały, omal za pysk chwytając konia, po