Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Małgosia zgodziła się, by Anania odkrył swą miłość dla niej i zamiary jej rodzicom.
— Ojciec twój zmienił się względem mnie — mówił student. — Czuję ciągłe wyrzuty sumienia, zdaje mi się, że spogląda na mnie badawczo, niechętnie. Spojrzeń tych znieść nie mogę.
— A! jeśli masz odwagę, powiedz mu... to, co uważasz za obowiązek wyjawić — odrzekła figlarnie.
— Lecz... co mi odpowie — pytał zafrasowany student?
— Co mu się podoba. Ciekawa rzecz! Im nieśmielej przystąpisz, tem więcej się zasłużysz. Ojciec mój taki dobry.
— Małgosiu! słowa twe niecą w mem sercu nadzieję! — zawołał Anania, zdjęty przed chwilą zwątpieniem. — Gdybyż to, gdyby...
S-i-i-i — odrzekła, gładząc mu włosy z macierzyńską jakąś tkliwością.
Przycisnął ją do serca, przymknął oczy, twarz ukrył na jej ramieniu, pogrążył się w błogości swego szczęścia. Byłoż to prawdą? Małgosia mogłaż naprawdę zostać jego, naprawdę jego Małgosią? Sny jego, i marzenia sprawdzić się miały. Wszak był czas, w którym przed samym sobą przyznać się do swej miłości nie śmiał, a teraz...
— Jakże się wszystko zmienia na świecie — myślał. — Lecz czem jest świat, czem rzeczywistość, gdzie się sen kończy, rozpoczyna jawa? A może wszystko snem tylko... Czem jest Małgosia, ja sam czem jestem? Czy żyjemy? Czem jest życie i czem to szczęście bezbrzeżne co mi podnosi duszę, jak księżyc, gdy wzdyma fale? Czem fala — wszak żyje. Czem księżyc, czem wszystko?
Podniósł głowę i uśmiechnął się z pytań, co mu błyskawicznie przez myśl przelatywały. Księżyc oświecał dziedziniec i w ciszy głębokiej, przezroczystej nocy, drżące strzykanie świerszczów polnych robiło wrażenie, że cały ludek malusich dziwotwo-