Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bym zgoła jeślibym kiedy z ust twych miał usłyszeć: „innego kocham.“
Basta! przestań! — zawołała Małgosia. — Dziwaczysz... O! deszcz pada.
Istotnie kropla deszczu spadła na ich uściskiem splecione, ręce. Oboje wznieśli twarze spoglądając w niebo, na którem gromadziły się coraz gęstsze, coraz ciemniejsze chmury.
— Powiem ci — mówiła Małgosia chłodno i jak w roztargnieniu, śpiesząc w strachu może, by deszcz nie przerwał zwierzeń. — Powiem ci, żeśmy nie tak bogaci, jak byliśmy dawniej. Źle poszły interesy ojca, pożyczał na prawo, na lewo, stracił nikt nie oddał. Za dobry był Ecco! Nasz proces w Orbi, o las spalony, źle idzie a gdy stracimy i to wcale bogatą nie będę.
— Czemuż nie wspomniałaś o tem w swych listach?
— Po cóż pisać miałam. Zresztą, sama dowiedziałam się o tem nie dawno... Patrz! deszcz pada na dobre.
Powstali z miejsca, zbliżyli się do ganku. Błysnęło. Pod błyskawicą Anania dostrzegł twarz Małgosi. Bladą była, śmiertelnie bladą.
— Co ci? co ci jest Małgosiu? — pytał przyciskając ją do piersi. — Nie bój się przyszłości. Nie bój się. Uboga droższą mi będziesz, szczęśliwsi będziemy. Nie bój się niczego.
— Oh! nie to! Boję się tylko, by mama, co się okrutnie lęka burzy, nie wstała z łóżka i mnie nie wołała. Odejdź! — kończyła odpychając go łagodnie od siebie. — Odejdź!
Zmuszony był ją usłuchać, lecz długo jeszcze stał w bramie, czekając aż się deszcz uspokoi. Chwilami wielka i nagła radość rozświecała mu duszę podobna do błyskawic rozdzierających chmury nocnego nieba. Przypomniał sobie ów dzień dżdżysty w Rzymie i przypuszczenie, że matka jego mo-