Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niedobrze panu? Gorąco, bo tu udusić się można. Co, co mi pan powie?
— Ależ niech się pani przebierze — mówił niecierpliwie student, pocierając zapałką o ścianę.
— Nie warto, potem, słucham.
Ebbene — myślał Anania, drżąca ręką trąc daremnie o ścianę zapałki, może i lepiej zajść ją znienacka, zanim będzie miała czas porozumieć się z tą starą małpą, Barbarą.
— Gdzież jest świeca? — począł. — A tu! proszę poczekać... A! przychodził ten, ten su diaulu chi l’a fattu, syn dyabelski... Gdzież świeca, zapalam!
Wzniósł szybko głowę, wpatrując się bystro w kobietę. Stała spokojna, wyczekująca.
— Przychodził ten tam — ciągnął zaciskając zęby — student Sardyńczyk, Battista Daga. Chce nająć pokój. Pewnie się znajdzie, co?
— Zobaczymy — odrzekła jaknajspokojniej Marya Obinu. — Na kiedy potrzebuje?
Anania niecierpliwił się — wybuchnął.
— Znasz go! znasz!
— Ja? wcale nie.
Zia Varvara mówiła, że go tu nie raz widywała.
Maria Obinu wzniosła brwi, musíala coś sobie przypominać. Nagle twarz jej poczerwieniała w oczach zapaliły się ognie.
— Słuchaj — rzekła z niezwykłą siłą — powiedz koledze swemu, temu blademu, z nosem nieco krzywym, z twarzą do grzechu śmiertelnego podobną, powiedz mu, że w domu moim nie ma dlań miejsca.
Zdumienie Anania granic nie miało.
— Ale czemu? Czemu? Opowiedz mi proszę. Nic nie wiem, chcę wiedzieć. Wprawdzie przez pół roku zamieszkiwałem we wspólnym z nim pokoju, lecz nie wiem, doprawdy, nie wiem, kim jest, co porabia... powiedzże mi?
Anania oparł się o stół, przez nieuwagę zbli-