Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja... zaręczony? — krzykną! Anania — kto ci to powiedział?
— Kto? Albo ja wiem. Wiem coś tylko o pewnej Małgosi, dość głupiej, by więdnąć w wyczekiwaniu wiernego swego osła.
— Zabraniam ci, słyszysz, zabraniam wymawiać to imię — z wściekłością zawołał Anania, przeskakując z zaciśniętą pięścią do towarzysza.
— Na dół ręce, bo mi krogulczemi palcami oczy wykolesz — zawołał Daga — kpię z ciebie i z twojej Małgosi i ze wszystkich narzeczonych pod słońcem. Pal ich...
Anania opamiętał się i zaczął gorączkowo pakować rzeczy swe i książki.
— A! — zgrzytał zębami — wyniosę się ztąd natychmiast. Bawcie się tu sobie bezemnie, na swój sposób głupi! niegodziwcy! wynoszę się, wynoszę...
— Szczęśliwej drogi! — wołał, rzucając się jak długi na łóżko, Daga. — Nie zapomnij jednak, że w pierwszych dniach twego tu przybycia, dostałbyś się tysiąckrotnie pod kola tramwaju, co ci się zdawał smokiem apokaliptycznym, gdyby cię nie wsparło moje ramię.
— A ty pamiętaj — woła! Anania, rozdrażniony drwinami kolegi — pamiętaj... zarumienił się i urwał nagle.
— Com ci winien? Pamiętam doskonale dwadzieścia siedem lirów. Plwam na twoje kapitały. Ojciec mój ma siedem pastwisk pod rząd... czy słyszysz, siedem pastwisk...
— Wiem, z rzeką śród nich, wtem — wołał zbierając książki Anania. — Kpię z twoich pastwisk, z ciebie, twego ojca...
— Nawzajem, ja z ciebie.
Tak wymyślali sobie ci dwaj młodzi nadludzie^ którym niedawno w Koloseum, ziemia zdawała się zaciasna i chcieli przechadzać się na srebrnym globie miesiąca. Anania opuścił mroczną