lu. Niebo się rozpogodziło zupełnie, wiatr powstał a krzemienne kanty szczytu połyskiwały w słońcu rysując się srebrzystym ostrzem, na tle niebieskich szafirów. Na każdym skręcie stromej ścieżki, zmieniały się widoki i krajobrazy. Wyspa odsłaniała skarby swe i piękności, góry lśniące, wioski szare, pastwiska zielone, stawy stalowej barwy a tu i tam mignęła obłoczna linią opalowego morza.
Anania zachwycony, oczarowany, przystawał, oglądał się, zarzucał pytaniami przewodnika, przykładał lunetę do oczu, lecz i teraz nie zapomniał zupełnie dojmującego go bólu, i napawając się niezrównanemi w piękności widokami, czuł w sercu tygrysa pazór swej doli.
Około południa zatrzymał się z przewodnikiem na szczycie Bruncu Spina. Zsiadłszy z konia wdrapał się na trójgraniasty cypel zasypany płaskiemi odłamkami krzemienia i legi na nim, nie mogąc się ostać dmącym tu zewsząd wiatrom. Ztąd widną była cała niemal Sardynia: w słońcu złota, z sinych gór grzbietami, morzem srebrzystem oblana, rysująca się w błękitnem powietrzu, śród nieobjętych, jak nieskończoność przestrzeni. Wiatr dął w przestworza, a gwałtowne te porywy i powiewy przypomniały Anani szalone wybuchy gniewu potwora, pragnącego zmieść wszystko ze swej drogi, by panować niepodzielnie nad przestworzem.
Młodzieniec, uczepiony odłamków granitu, opierał się wichrom wściekłym, a przewodnik, wdrapawszy się za nim łokciem i dłonią, wryty w płaskie kamienie, wskazywał ruchem głowy, nazywając je, góry, wioski, miasteczka.
Wiatr unosił głos mówiącego, tamował oddech w piersiach młodzieńców.
— Tam, Nuoro — krzyczał, co sił mu stało Anania, gdyż wiatr głos zwiewał i rozpraszał dźwięki?
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/121
Wygląd
Ta strona została przepisana.