Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem się wieść przeznaczeniu. Biada mi! biada! Czemuż ja, ja właśnie, za wszystko mam płacić? Zapłacę!
Bohaterskiej odwagi i poświeceń złudzenia podtrzymywały go przez noc całą i nazajutrz, w czasie zamierzonej na Gennargentu wycieczki. Ranek był mglisty i pochmurny, lecz nie wietrzny i Anania, bądź co bądź, puścił się w drogę, mówiąc, że się zapewne wypogodzi, w rzeczy samej chcąc wypróbować wytrwałości swej odwagi i pogardy dla wygód i niebezpieczeństw. Nie szło mu teraz istotnie o góry, horyzonty, widoki, artystyczne wrażenia. Zobojętniał na rzeczy zewnętrzne, pod grozą spadłego nań ciosu; chciał poprostu dokonać tego, co był postanowił; na chwilę jednak przed wyjazdem, zawahał się.
— A jeśli — pomyślał — dowiedziawszy, się że tu jestem ocieknie, skryje się? Tem lepiej może — dodał w głębi duszy.
Uspokoiła go wdowa, zapewniając, że nieomieszka sprowadzić Oli do Fonni, odjechał tedy na krępym, spokojnym, do gór przyzwyczajonym koniku, poprzedzony przez przewodnika, którego czasem przysłaniały w oddali srebrzyste, stoków góry czepiające się, opary, i który zjawiał się nagle na zakręcie ścieżki, podobny do postaci malowanej na tle szarem. I w duszy młodzieńca mglisto było i szaro, lecz, jak po przez obsłony białawe rysowały się przed nim bryły Monte Spada, tak w nim samym, śród niepewności mglistych wyłaniała się własna jego dusza, jak ona góra ciężka, twarda, olbrzymia.
Dokoła panowała absolutna, tragiczna cisza, przerywana od czasu do czasu krzykiem krogulców. Niepokojące, zagadkowe kształty wyłaniały się na zakrętach stromych ścieżek, wypływały z po za opony mgły szarej a wrzask dzikiego i krwiożerczego ptactwa zdawał się protestem niewidzialnych istot