Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak! tak! „natychmiast, lotem ptaka,“ łatwo to mówić wam, młodym. Cierpliwości synku. Spuść się na mnie a tymczasem odpocznij, późno już. Jutro wieczorem, o tej porze będzie tu, za to ci odpowiadam. Potem... A no, potem zrobisz co ci się podoba. Jutro masz wycieczkę na Gennargentu: radziłabym ci pozostać tam do dnia następnego...
— Zobaczę ją?
— Hm! teraz spać pora ci dziecko kochane!- — kończyła wdowa, popychając go łagodnie do tej samej ciemnej komory, którą tu, dzieckiem będąc, z matką zamieszkiwał.
I tu nic się nie zmieniło, w kącie leżały rozsypane kartofle, czuć było stęchliznę, łóżko zasłane było grubem, szarem płótnem. Anania przypomniał sobie czystą, świeżą, lavendą pachnącą izdebkę, w Rzymie, u Maryi Obinu... Przypomniały mu się przypuszczenia jego, pewność niemal, żal serce ścisnął.
— Dzieckiem byłem — westchnął z goryczą — wielkiem dzieckiem, chociaż zdawało mi się, żem mężczyzną... Teraz, to co innego. Zycie porwało mię w realizmu szpony, zapadły młodości wrzęciądze... Nie wróci, nie wróci!.. Mężczyzną jestem i wszystkie swe siły wytężyć muszę, by ponieść cios losu. Nie, nie dam się złamać, znicestwić! O życie! życie! potworze, nie pożresz mię tak łatwo. Dotąd ciosy twe skryte były i jak tajemnica groźne, dziś rozdarte zasłony, w odkryte gramy karty... długi, jak wieczność długi i ciężki był dzień dzisiejszy... w takie dni wiele nauczyć się można, stracić nadzieję, wiarę stracić... Nie dam ci się, nie dam, o, okrutne życie! Roztworzył spaczone okiennice, wyszedł na balkon przegniły, zaledwie trzymający się na spróchniałych belkach, oparł się o omszałą poręcz.
Noc była pogodna, świeża, jasna, przezrocza,