Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczorem, położywszy się w kuchni, Anania starszy słuchał ciekawie, co Juanne opowiada o wykopaliskach, o mieście starożytnem Sorrabili, odkrytem w pobliżu Fonni. Słuchał, gubiąc się w myślach, czy nie ma tam czasem ukrytych skarbów... Anania młodszy, siedząc u swego otwartego okienka, rozmarzonem okiem prowadził za wznoszącym się zwolna, z po za gór Orthobene, wypływającym księżycem. Sam był wreszcie, sam z nocą ciepłą, wonną, drgającą życiem. Kukułka kukała w oddali, a chłopiec czuł, jak mu się serce w piersiach ściska smętkiem samotności...
I czemuż skłamał przed swym gościem? Po co mu było się zwierzać przed głupim tym pastuszkiem? Mógłże on zrozumieć co to miłość, miłość dla istoty wyższej, miłość bez końca, nadziei? I jeszcze skłamał. Wstyd! hańba! Zdawało mu się, że oczernił Małgosię niemądrą przechwałką, on, co godzien jej nie był! Działał pod wpływem nizkiej próżności. Raz już, dawniej skłaniał był przed Juanną, gdy mu powiedział, że mu się w górach, pokazał bandyta. Nie prawda, nie pokazał mu się... Skłamał i teraz, przyznając się do rzeczy niemożliwej... Wstyd! Hańba mu.
Jak lód zimne dłonie tulił do płonących policzków, do ócz zapatrzonych w srebrną tarczę miesiąca. Przypomniała mu się pełnia księżyca pewnej zimy. Kradzież stu lirów i przyznanie się do winy. Na srebrnej tarczy księżyca rysowała mu się postać Małgosi. Kto wie, czy nie od tamtego to, zimowego wieczoru datowała się miłość jego dla niej, lecz teraz dopiero, po leciech wielu, nabierał pełnej jej świadomości, jak kwiat nagle wykwitły z długo w ziemi i cieniu kiełkującego ziarna.
Porównania te nasuwały mu się na myśl, podobały swą poetycznością, lubował się niemi, lecz nie głuszyły wstydu i żalu, jaki odczuwał.
— Nędzny jestem — myślał — zniżyłem się do