Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i oparł się o okno. Cicho było, nikt nie przechodził i w blasku drżącym księżyca nurzał się sad ocieniony, wilgotny. Na szali rowem tle horyzontów rysowały się w oddali góry stronie. Cicho było, spokojnie.
W ciszy dobiegł go z olejarni głos Bastianeddu.
— Nie poszedł po pieniądze, nie wyjął ze skrytki — pomyślał. — Muszę zatem sam to zrobić.
Strach go zdjął wielki. Wrócił do izby, oświeconej ogniem, przy którym tłoczono olej, jak kotek głodny zaczął obchodzić ciotkę Tatanię, zajętą leczeniem Biesa. Zauważyła, że mu coś dolega.
— Co ci jest — spytała — brzuszek boli?
— Tak... boli, wróćmy do domu.
Domyśliła się, że ma jej coś do powiedzenia, wyszła z nim na dziedziniec.
— O Jezu! Jezu! Jezu! — jęczała, gdy jej wyznał, wśród łkań, wszystko. — W jakich to żyjemy czasach! dzieci, niewyklute z jajka pisklęta, w zło popadają.
Anania nie dowiedział się nigdy jakich argumentów i perswazyi użyła dobra kobieta, by skłonić Bastianeddu do odłożenia skradzionych ojcu pieniędzy. Od tego czasu mali przyjaciele nie dowierzali sobie wzajemnie, sprzeczając się i bijąc o lada co.
Tak mijała zima. W kwietniu jeszcze tłoczarnia była w ruchu, tak obfitym rok ten był w oliwki. Nadszedł wreszcie dzień, w którym Anania, duży Anania, zamknął tłoczarnię i przedzierzgnął się w siewcę, rolnika. Chodził teraz w pole i brał z sobą syna, którego chciał uczyć orać. Mały Anania rad był temu, szedł z ojcem w pole, z łopatą w ręku, luli też nosił za nim worek z prowizyą. Zasiew miał miejsce na dolinie falującej, na którą dwie wysokie pinje rzucały cień lekkich, rozwiewnych gałązek. Była to miejscowość cicha i smętna, tu