Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto tam? po co? — rozległ się słaby, dziecięcy głosik na ganku kuchennym.
— To ja — odpowiedział nieśmiało chłopczyna, przystępując z miseczką w reku. — Etes Can zachorował, w tłoczarni i matka moja — słowa te wymówił z pewnym przyciskiem — przysłała mię prosić gospodynię o trochę rosołu dla nieszczęśliwego.
— Chodź że, chodź — odpowiedział głos dziecięcy.
Ale nadeszła już i służąca, której nie udało się złowić i obić Bastianedda.
Mniejsza z tem, obiję małego Anania, jedna to i ta sama kompanja.
Z ganku kuchennego zbiegła mała dziewczynka i stanęła w obronie niewinnego.
— Zostaw go! nic złego nie uczynił — wołała ciągnąc za fartuch służącą. — Prosi o rosół dla chorego, daj mu natychmiast.
Ton rozkazujący zdradzał panienkę, a przed oczyma Anania stała dziewczynka pulchna i biała, w niebieskiej flanelowej sukience, z noskiem zadartym pomiędzy różowemi packami, ze świecącemi pod światło księżyca oczętami i spadającemi na ważkie plecy dwoma rudemi warkoczykami. Wszystko to podobało się niezmiernie chłopczynie. Znał już z widzenia Małgosię Carboni, córkę „gospodarza,” małą Małgosię, jak ją zwały uczęszczające do tłoczarni dzieci. Wydawała mu parę razy świece, raz nawet obrok dla konia. Widywał ją, gdy przychodziła do ogrodu lub wstępowała do olejarni, po swego ojca, lecz nie wyobrażał nawet sobie dotąd, by ta pulchna, rumiana panieneczka, mogła być tak anielsko dobrą. Teraz, czekając aż służąca przyniesie żądany rosół, rozpytywała ciekawie o chorobę biednego Efesa.
— Onegdaj jeszcze dano mu jeść tu, pod kuchnią, zdawał się zdrów zupełnie.
— E! to nic! to mu przejdzie, to taka choro-